Przeglądasz starą wersję strony KKW, nowa wersja znajduję się pod adresem: www.klubkkw.pl
kkw - aktualnosci - 191

Klubowy rejs 2019

Zgodnie z zapowiedzią na klubowym profilu na Facebooku poniżejrelacja z rejsu do Marienhamn na archipelagu alandzkim.

W dniach od 8 do 22  czerwca odbył się planowany od lutego rejs po Bałtyku. Przewidywana trasa rejsu zmieniała się kilkukrotnie i opcja na dzień rozpoczęcia zakładała dotarcie do Marienhamn - stolicy archipelagu Alandów. Jest to miejsce o swoistym statusie -  należy formalnie do Finlandii, ale językiem obowiązującym jest szwedzki, archipelag ma szeroką autonomię, jest strefą w pełni zdemilitaryzowaną a jego status jest zagwarantowany umowami międzynarodowymi.

Płynęliśmy na jachcie Wda – Carter 30, który ma długość 9,20 m, 5 koi i wysokość stania w części mieszkalno- sanitarnej. Po przyjęciu jachtu w sobotę i dokonaniu zakupów prowiantu, w niedzielę rano wystartowaliśmy. Przelot Bałtyku i dotarcie w rejon wyspy Gotland zajęło półtorej doby a końcówka przebiegała przy silnym wietrze i deszczowej, chłodnej aurze. To nie było relaksowe letnie pływanie, tylko kawałek szorstkiego morza. Te warunki przestały odpowiadać jednemu z załogantów, który wprawdzie funkcjonował normalnie – wychodził do steru, jadł, przygotowywał posiłki i praktycznie nie chorował, ale uznał, że nie ma ochoty dłużej znosić rejsowych niedogodności. W tej sytuacji została skorygowana trasa rejsu – zamiast ciągnąć bezpośrednio do Marienhamn zboczyliśmy na zachodnią stronę wyspy Gotland, aby wejść do głównego miasta Visby, skąd można promem dostać się do Nynashamn na kursujące do Gdańska promy. Prom do Nynashamn odpłynął następnego dnia z rana, a pozostała na jachcie trójka żeglarzy po spacerze po mieście, po południu  ruszyła w dalszą drogę. Wiatr po wyjściu z portu był słuszny, więc mile umykały szybko, jednak po dwóch godzinach  za rufą zaczęło się błyskać. Uważna obserwacja pokazała, że goni nas silna burza, jednak kierunek jej „marszu” nie pokrywa się z kursem jachtu. Burza zmierzała w kierunku szwedzkiego brzegu i w krytycznym momencie była w odległości ponad 3 km od nas. Dalsza żegluga przebiegła bez większych przygód, jeśli nie liczyć mgły nad ranem na podejściu do celu. Na szczęście mgła nie była gęsta – w najgorszej chwili widoczność spadała do 200 m a po wschodzie słońca zaczęła się rozrzedzać[i] i w końcu znikła. Do Marienhamn wpłynęliśmy bez dalszych przygód i przy poprawiającej się pogodzie oraz rosnącej temperaturze.

mapa

Następnego dnia, odespawszy nocne wachty na morzu ruszyliśmy „w miasto”. Marienhamn (po fińsku Marienhammina) to właściwie miasteczko (nieco ponad 11 tys. mieszkańców), które wzorem innych miejscowości w Szwecji ma typowo skandynawski wygląd i klimat. Dwie mariny, głównie dla gości, bark Pommern – ostatni z floty Gustafa Eriksona, który na początku XX wieku stworzył flotę windjammerów , aby konkurować  z parowcami w przewozach towarowych. Niestety postępu zatrzymać się nie da, więc żaglowce wytrzymały konkurencję tylko do końca lat 30.

Pommern

Vis a vis przycumowanego barku znajduje się muzeum marynistyczne a przy nim rzeźba lecącego albatrosa – to ten pierwszy na zdjęciu. Ten drugi jest co prawda też albatrosem ale Hornu :-).

albatrosy

Miasteczko niewielkie, to i do oglądania niewiele, więc  następnego dnia, przy słonecznej i dość ciepłej pogodzie ruszyliśmy w drogę powrotną, z planem odwiedzenia jednej z estońskich wysp (Hiumaa lub Saaremaa) i jednego z portów Łotwy lub Litwy. Niestety jak to na morzu bywa plany skorygował wiatr, a konkretnie jego kierunek. Z Estonii zrezygnowaliśmy gdyż był to kierunek zbyt odchylony od powrotnego kursu, pozostała zatem Łotwa i jej najbliższy port czyli Ventspils. Po drodze warunki były mało wymagające, a właściwie to wymagające, ale użycia diesel grota.

biała noc

Ventspils  to miasto, które liczyło ponad 45 tys. mieszkańców, ale po wejściu do UE ludność zmniejszyła się do 25 tys, a port praktycznie zamarł. Z ciekawostek w mieście można obejrzeć zamek Kawalerów  Mieczowych, jest też terminal promowy, lotnisko itp.

Ventspils

Po odpoczynku ruszyliśmy dalej, w kierunku Polski z zamiarem odwiedzenia jeszcze jednego miejsca – Liepaia na Łotwie lub litewskiej Kłajpedy. Niestety kierunek wiatru nie był zbyt korzystny – ciągły bejdewind ostrzejszy lub nieco pełniejszy pozwalał z grubsza utrzymać kierunek ku południowi i po półtorej doby około północy wpłynęliśmy do Liepai, pokonując spory akwen awanportu z licznymi płyciznami i przeszkodami (kardynałki)i portowych zakamarków (pomost dla jachtów znajduje się prawie 2 km od pierwszych główek).  Po drodze do Liepai minęła nas idąca na silniku barkentyna z Kłajpedy, która stanęła na tej samej przystani.

barkentyna

Przystań poza toaletą, wodą i prądem nie oferuje innych atrakcji (prysznic, bar) – po kąpiel trzeba chodzić kilkaset metrów do pobliskiego hotelu.

Następnego dnia, po śniadaniu zrobiliśmy spacer po mieście i przed południem ruszyliśmy nach Danzig :-).

 

Odległość do przejścia była solidna (dobrze ponad 100 mil), ale stabilny wiatr pozwalał mieć nadzieję na terminowy powrót i zdanie jachtu następnej załodze. Kierunek wiatru to nadal bejdewind, siła 3-4 B, więc żeglowaliśmy nawet 6 węzłów. Ponieważ jachty Carter są bardzo  dobrze zrównoważone, nie było konieczne ciągłe trzymanie rumpla – wystarczyło właściwe dobranie żagli i kurs utrzymywał się samosterownie – wystarczyła lekka korekta co jakiś czas. W nocy wiatr stężał do 5 i do 6 B w porywach, ale nie skracałem żagli, bo szkoda było stracić na prędkości. Jednak przy zwiększonej sile wiatru i sporej fali samosterowności nie udawało się ustawić i trzeba było cały czas pilnować kursu. Ta taktyka opłaciła się, bo silniejsze powiewy nie były długotrwałe i nad ranem wiatr ustalił się na 4 B i zrobił się nieco pełniejszy – kurs 210 utrzymywaliśmy przez wiele godzin.

Podczas tego etapu okazało się, że nie działa odpływ ze zbiornika fekaliów i konieczna jest interwencja. Usuwanie tej usterki trwało kilka godzin, ale pomimo zarówno wewnętrznych zabiegów (grzebanie w zbiorniku przez otwór rewizyjny) jak i próby udrożnienia odpływu z zewnątrz w pozycji jak na zdjęciu (zrobionym w porcie, a nie na morzu przy zafalowaniu) nie do końca rozwiązały problem. Dopiero za pomocą węża z wodą pompowaną z zewnątrz udało się „przedmuchać” odpływ.

odplyw

Zachód słońca spotkaliśmy nieco na północ od Helu i o 01:30 w sobotę zacumowaliśmy w Górkach kończąc 2 tygodnie rejsu z bilansem 830 mil za rufą, prawie 250 godzin, 4 odwiedzone porty, wiatry do 6 B i cały przekrój warunków pogodowych (od mokrych 11 stopni do słonecznych 20 na etapie powrotnym).

Andrzej Kapłan

powrót